Drzwi z hukiem walnęły o framugę, kiedy Jorunn w stanie śmierci klinicznej zagościła w pokoju. W uszach jej szumiało, a obraz przed oczami tańczył jakiś radosny taniec. Nic nie robiąc sobie z obecności dwój osób, zaszarżowała w kierunku łóżka. Rzuciła przy tym na szafkę szkicownik i jakoś dziwnie podskakując, zrzuciła rozwiązane, dziesięciodziórkowe glany, przecierane w angielską flagę. Jeden łupnął o murowaną część ściany, a drugi wpadł gdzieś w sztalugi. Chwilę po głuchym skrzypnięciu cudem całego drewna, reniferowata dziewczyna padła jak długa na ciemno pościelone łóżko. Pogniotła przy tym spore kartki, które radośnie leżały tu przed jej przyjściem.
Jor zacisnęła łapę na pościeli i jęknęła donośnie.
-Umieram. Umieram. Umieraaaam - wymamrotała pod nosem, by chwilę później zwlec się z łóżka. Już chciała pójść do szafy po zapas Coca Coli, gdy dostrzegła, że jednak, jakimś cudem nie jest tu sama.
Przekrzywiła głowę i wbiła spojrzenie bladych oczu w obu. Podrapała się w głowę, nie zwracając uwagi na to, że jej ręce są ozdobione mozaiką czarnych smug i plam powstałych przez węgiel.
Z wolna uniosła się na nogi i powędrowała do szafy, by wyciągnąć z niej wymarzoną butelkę. Wzięła i za jednym razem wypiła sporą część 2,5 litrowej butli. Potem powędrowała na łóżko i strzepnęła z niego kartki na podłogę. Usiadła na nim wygodnie, opierając się o ścianę. Zmarszczyła brwi i kiedy wreszcie zaczęła trzeźwo myśleć i kiedy tylko mogła skupić wzrok na jednym punkcie, co nie było dla niej takie proste przy takim upale, przełknęła ostatni łyk.
-Sława. - Przywitała się wreszcie, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Szczerze mówiąc nie czuła się jakaś zawstydzona, bo pewnie gdyby ich wcześniej dostrzegła to by wiele nie zmieniło, raczej zaskoczyło ją to, że ktoś tu jest. No i to że po prostu ich nie usłyszała, chodź cicho to oni nie siedzieli...