W zasadzie z ruska był dziwny gość i gdyby nie to że niemal nieustannie mieliśmy razem zajęcia pewnie nigdy bym do niego nie podszedł. A może to wcale nie dlatego, że był dziwny, a dlatego, że ja zazwyczaj do nikogo nie podchodzę, nie ważne czy wydawał się wspaniały czy okropny. Czy miał pięć nóg czy osiemnaście, czy pluł kwasem, czy miał pedalskie wróżkowe skrzydła. Hahaha, kiedyś dawno temu kiedy jeszcze nie okryłem swojego talentu (przeszło dwa lata! czy to nie wieczność?) Happy próbowała mi kiedyś wmówić, że moim talentem jest bycie wróżkiem. Na samym początku podmieniła mi wszystkie ubrania tak żeby wyglądały na za duże. Potem zaczęła sypać brokat na moją pościel kiedy spałem i wmawiała, że to mój magiczny pył, który unosi się nade mną kiedy śpię. Największym przegięciem było jednak to kiedy namówiła wszystkich znajomych by zachwycali się jakie to ja mam piękne skrzydła (tata akurat wtedy pojechał gdzieś na ryby - podobno - bo gdyby był to pewnie by jej na to nie pozwolił). Byłem naprawdę bliski załamania nerwowego przez moją głupią siostrę, na szczęście przyznała się do kłamstwa kiedy zagroziłem, ze skoczę z dachu by sprawdzić moje nowe skrzydła. Hehehe, na początku nie chciała oczywiście wierzyć, ale kiedy chciałem potrafiłem być przekonujący.
No i potrafiłem też całkiem zbaczać z tematu. Jestem nad jeziorem. Przed treningiem. Podchodzę do Nikiego. Mówię cześć, on mi odpowiada. Pyta.
- Jak zawsze: w każdym miejscu, o dowolnej porze - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Woda była moim żywiołem (choć byli i tacy, którzy uważali, że jednak nie do końca - a ja na to, chuj wam w de). Mogłem całe godziny i dnie spędzać łapiąc mackami wszystko to co mi się nawinie pod... no pod macki. A zdziwilibyście się ile rzeczy może być w jeziorze. - Hehe, ale ostatnio miałem wpadkę, mówię ci, koleś. Byłem w kuchni... ee, no nie ważne dlaczego. Z taką jedną laską. Yyy... No nie ważne co robiliśmy, ale ona do mnie w pewnym momencie, że zna taekwondo! To ja do niej, pokazuj! No i pokazała, ale jak się wczułem to zaraz zamiast ciosu ręką rozbiłem macką cały stół. Może słyszałeś, bo dyrektorka szuka winnych. Nie wydasz mnie co? - Nie byłem typem, który opowiada o sobie na prawo i lewo (no dobra, nie chciałem być), ale niektóre osoby mają w sonie takie coś, nazwijmy to wewnętrznym słuchaczem, że od razu chciało się przy niej nawijać nawet o najmniej istotnych rzeczach.