Szedłem. Podążałem w milczeniu, kontemplując ciszę i spokój, gdyż niosłem na plecach gitarę. Albowiem w podziemiach człeka nie uświadczysz, a ja chciałem sobie pograć jak człowiek, żeby mi nikt nie wchodził na głowę i nie rył bani, że gram za głośno, albo że gram nie to co trzeba, albo żebym zagrał to, tamto, siamto i tak dalej. Głupole durne, zero szacunku do człowieka i jego spokoju.
Tak więc kontemplowałem ciszę, poszukując zacnego miejsca do ułożenia na podłodze swych szanownych pośladków, ale błogostan przerwało wycie. Znaczy, całkiem elegancki okrzyk. Odwróciłem się więc i zerknąłem w stronę blondynki, którą znałem. Minnie. Tak, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu znałem nawet jej imię, chociaż rozmawialiśmy raczej mało i tylko przelotnie, choć wydawała się być sympatyczna. Ale ja nigdy nie byłem specjalnie towarzyski.
- Ej ja. - odwołałem, bo trochę nie za bardzo wiedziałem, czy to może jakaś nowa gra, czy mają zamiar teraz odwrócić moją uwagę, a z tyłu oblać zieloną wodą, albo kwasem, co mnie zmieni w galaretkę jagodową. Na wszelki wypadek uśmiechnąłem się, bo dziewczyna miała trochę dziwną minę, coś pomiędzy przerażeniem, a rozbawieniem. No cóż.
Przystanąłem i zagapiłem się na nią, bo nadal nie wiedziałem co mam robić. Na wszelki wypadek upewniłem się tylko, że na plecach nadal tkwi futerał.