1 Anthony Burkey - Gaspard Ulliel Sob Gru 08, 2012 10:41 pm
Anthony
Imię i nazwisko: Anthony Burkey
Wiek: 18 lat
Data urodzenia: 7 październik
Wygląd:
Historia: Wszystko zaczyna się od pewnego marcowego popołudnia, kiedy poznali się jego rodzice. Nie należy to raczej do wyjątkowo romantycznych zapoznań rodem z hollywoodzkiego romansu, a raczej zwykłe "przepraszam, która godzina?" Wystarczyło jedno spojrzenie Jane, by młody Anthony zatopił się w nim niczym w morskich głębinach i nigdy nie wypłynął. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, tak potężne pożądanie, jakiego nikt nigdy nie doświadczył. Pobrali się parę miesięcy później. Jako uciekinierzy odrzuceni przez swe bogate rodziny, nie byli wspierani finansowo, więc Thony, jako mężczyzna musiał iść do pracy, by zarobić na czynsz. Zajął się budownictwem i choć nigdy nie zarabiał milionów, udało im się wyżyć. Byli szczęśliwą rodziną aż do pewnego felernego wieczora, kiedy to mężczyzna nie wrócił już do domu. Podobno zginął w fatalnym wypadku, który swą groteskowością sprawił, iż nigdy o nim nie mówiono. Niektórzy szeptali jedynie, że nigdy nie słyszeli o czymś, co równocześnie byłoby tak zabawne i tak przerażające, o czymś co zarówno wywoływałoby uśmiech, jak mroziło krew w żyłach. Jane została więc sama, odtrącona od rodziny, bez nikogo u boku... aż do czasu... Wiatr szalał co rusz zrywając z drzew pożółkłe, zeschłe liście. Jesień pojawiła się w tym roku wyjątkowo wcześnie, a razem z nią przyszły chmury, deszcze i mrozy. Ciężkie krople bębniły o szpitalne szyby, jednak zagłuszały je różnorakie krzyki. Właśnie w takiej scenerii przyszedł na świat Anthony. Szare ściany i ciepły uśmiech jego pięknej matki niesamowicie ze sobą kontrastowały. Ten sam grymas, trochę smutny, ale przepełniony uczuciem zawsze wykrzywiał jej usta, gdy działo się coś dobrego, a ostatnio takie rzeczy spotykały ją coraz rzadziej. Pasmo śmierci odbiło na kobiecie swe łapy sprawiając, że wyglądała na dużo starszą niż tak na prawdę była. Niedawno straciła ukochanego męża. Kto pozbierałby się po takiej stracie? Jane musiała. Dla dobra nowo narodzonego syna, dla którego była najcudowniejszą istotą na świecie. Pachniała czekoladą, a jej jasne loki były miękkie w dotyku i puszyste, idealne by wplątać w nie małe paluszki. Doprawdy siódmy październik okazał się najszczęśliwszym od jakiegoś czasu dniem dla Pani Burkey. Żałowała tylko, że nikt z bliskich jej osób nie zobaczy nigdy kogoś tak niesamowitego jak mały Anthony. Lata mijały, a chłopiec rósł w wyjątkowo sielankowej atmosferze. Pomimo tego, że nie opływali w bogactwa, małemu nigdy niczego nie brakowało. Miał w co się ubrać, co jeść, a nawet czym się bawić. Od najmłodszych lat ciągnęło go do nauki. Wiecznie ze śrubokrętem w dłoni, skręcał i rozkręcał, składał i rozkładał, naprawiał i psuł by ponownie naprawić. Nie tylko najbliższe mu osoby zadziwiały jego zainteresowania, ba, wielu słyszało o "małym geniuszu mieszkającym w okolicy". I może gdyby nie kolejne nieszczęście nie wyrósłby z niego ktoś tak DZIWNY. Kolejna zima przyniosła jeszcze więcej śniegu, wiatru i mrozu. Lód pokrył drogi, dróżki i w zasadzie wszystko inne. Anthony już od jakiegoś czasu wgapiał się w okno oczekując swojej matki. Był dzień przed Wigilią, miała wrócić wcześniej, jednak nie pojawiła sie w ogóle. Ani w Wigilię, ani w żaden ze świątecznych dni. Zginęła potrącona przez samochód. Jej ciało zostało tak zmasakrowane, że zapewne nawet najbliższe jej osoby nie rozpoznałyby zwłok. co zaś stało się z małym Burkey'em? Trafił do domu dziecka. Zamknął się w sobie i na długi czas przestał mówić. Może właśnie dlatego był pośmiewiskiem, rówieśnicy wskazywali go palcami i szeptali. Był inny - mądrzejszy, milczący, wypalony... Był DZIWNY. Właśnie wtedy znienawidził ludzi, gardził swoimi opiekunami, w duchu uważając ich za głupców. Gardził innymi dziećmi, ich zabawami, roześmianymi, rumianymi buźkami. Zaczął nienawidzić i to go doszczętnie zniszczyło. Równocześnie pobyt w domu dziecka czegoś go nauczył - grać, udawać, nigdy nie zdradzać swoich prawdziwych uczuć.
Aktualnie przebywa w Rezydencji, gdzie został wysłany przez swoich opiekunów zaraz po tym, gdy z zabawek należących do innych dzieci stworzył sobie swojego jedynego robo-przyjaciela. Niestety owy wynalazek został zniszczony.
Talent: Geniusz technologiczny - niczym MacGyver potrafi z niczego stworzyć coś. Nie tylko naprawia różne, najróżniejsze sprzęty, ale z łatwością takowe tworzy.
Charakter: Jak każdy posiada dwie strony - tą "na pokaz" i tą "głęboko ukrytą, która tylko czeka by wreszcie się wyrwać", bądź jak kto woli tą "dobrą" i tą "złą".
Zacznijmy więc od "lepszego Anthonego" wystawionego na światło dzienne.
Jeżeli kogokolwiek zapytasz o "Anthonego Burkey'a", to wzruszy ramionami, stwierdzi, że nigdy o takim nie słyszał, albo zaśmieje się pytając na co ci ten chłopak. Nie jest ani popularny, ani rozpoznawalny, wręcz przeciwnie - świadomie trzyma się na uboczu, nie pchając nikomu pod nogi. Sprawia wrażenie zamkniętego w sobie, cichego i na własne życzenie odizolowanego od reszty społeczeństwa. Wiecznie w czyimś cieniu, schowany niczym mysz pod miotłą. Zawsze z nosem w książce, albo śrubokrętem w dłoni. Technologia to jego jedyna miłość, której jest bezgranicznie oddany. Niezbyt rozmowny, niezbyt kontaktowy i niezbyt chętny do jakichkolwiek bliższych znajomości. Nie otwiera się przed nikim, w zasadzie nie opowiada o sobie zbyt wiele. Nikt tak naprawdę nie wie co siedzi mu w głowie...
A siedzi tam naprawdę wiele. Zapewne o wiele więcej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
I tu ujawnia się ta druga natura Anthonego, póki co skrzętnie ukrywana przed resztą świata. Ta "zła" strona pragnąca sławy, bogactwa i władzy. Przede wszystkim tego ostatniego. Wypełniony nienawiścią, zawiścią i wiecznie tłumioną agresją, tylko czekać aż, niczym wulkan, wybuchnie w najmniej odpowiednim momencie i zostawi po sobie wiele, wiele zniszczeń. Uważa "utalentowanych" za lepszych od zwykłych ludzi, ba, wie, że gdyby wszystko odpowiednio rozegrać mogliby objąć panowanie nad tymi "normalnymi". Szaleniec zdolny posunąć się do wszystkiego, bez sumienia, bez umiaru.
Podsumowując - dziwny z niego osobnik. Z jednej strony szara myszka, z drugiej krwiożerczy kot w każdej chwili gotowy do ataku.
Grupa: postrzegacze
Poziom zaawansowania: zaawansowany
Wiek: 18 lat
Data urodzenia: 7 październik
Wygląd:
Historia: Wszystko zaczyna się od pewnego marcowego popołudnia, kiedy poznali się jego rodzice. Nie należy to raczej do wyjątkowo romantycznych zapoznań rodem z hollywoodzkiego romansu, a raczej zwykłe "przepraszam, która godzina?" Wystarczyło jedno spojrzenie Jane, by młody Anthony zatopił się w nim niczym w morskich głębinach i nigdy nie wypłynął. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, tak potężne pożądanie, jakiego nikt nigdy nie doświadczył. Pobrali się parę miesięcy później. Jako uciekinierzy odrzuceni przez swe bogate rodziny, nie byli wspierani finansowo, więc Thony, jako mężczyzna musiał iść do pracy, by zarobić na czynsz. Zajął się budownictwem i choć nigdy nie zarabiał milionów, udało im się wyżyć. Byli szczęśliwą rodziną aż do pewnego felernego wieczora, kiedy to mężczyzna nie wrócił już do domu. Podobno zginął w fatalnym wypadku, który swą groteskowością sprawił, iż nigdy o nim nie mówiono. Niektórzy szeptali jedynie, że nigdy nie słyszeli o czymś, co równocześnie byłoby tak zabawne i tak przerażające, o czymś co zarówno wywoływałoby uśmiech, jak mroziło krew w żyłach. Jane została więc sama, odtrącona od rodziny, bez nikogo u boku... aż do czasu... Wiatr szalał co rusz zrywając z drzew pożółkłe, zeschłe liście. Jesień pojawiła się w tym roku wyjątkowo wcześnie, a razem z nią przyszły chmury, deszcze i mrozy. Ciężkie krople bębniły o szpitalne szyby, jednak zagłuszały je różnorakie krzyki. Właśnie w takiej scenerii przyszedł na świat Anthony. Szare ściany i ciepły uśmiech jego pięknej matki niesamowicie ze sobą kontrastowały. Ten sam grymas, trochę smutny, ale przepełniony uczuciem zawsze wykrzywiał jej usta, gdy działo się coś dobrego, a ostatnio takie rzeczy spotykały ją coraz rzadziej. Pasmo śmierci odbiło na kobiecie swe łapy sprawiając, że wyglądała na dużo starszą niż tak na prawdę była. Niedawno straciła ukochanego męża. Kto pozbierałby się po takiej stracie? Jane musiała. Dla dobra nowo narodzonego syna, dla którego była najcudowniejszą istotą na świecie. Pachniała czekoladą, a jej jasne loki były miękkie w dotyku i puszyste, idealne by wplątać w nie małe paluszki. Doprawdy siódmy październik okazał się najszczęśliwszym od jakiegoś czasu dniem dla Pani Burkey. Żałowała tylko, że nikt z bliskich jej osób nie zobaczy nigdy kogoś tak niesamowitego jak mały Anthony. Lata mijały, a chłopiec rósł w wyjątkowo sielankowej atmosferze. Pomimo tego, że nie opływali w bogactwa, małemu nigdy niczego nie brakowało. Miał w co się ubrać, co jeść, a nawet czym się bawić. Od najmłodszych lat ciągnęło go do nauki. Wiecznie ze śrubokrętem w dłoni, skręcał i rozkręcał, składał i rozkładał, naprawiał i psuł by ponownie naprawić. Nie tylko najbliższe mu osoby zadziwiały jego zainteresowania, ba, wielu słyszało o "małym geniuszu mieszkającym w okolicy". I może gdyby nie kolejne nieszczęście nie wyrósłby z niego ktoś tak DZIWNY. Kolejna zima przyniosła jeszcze więcej śniegu, wiatru i mrozu. Lód pokrył drogi, dróżki i w zasadzie wszystko inne. Anthony już od jakiegoś czasu wgapiał się w okno oczekując swojej matki. Był dzień przed Wigilią, miała wrócić wcześniej, jednak nie pojawiła sie w ogóle. Ani w Wigilię, ani w żaden ze świątecznych dni. Zginęła potrącona przez samochód. Jej ciało zostało tak zmasakrowane, że zapewne nawet najbliższe jej osoby nie rozpoznałyby zwłok. co zaś stało się z małym Burkey'em? Trafił do domu dziecka. Zamknął się w sobie i na długi czas przestał mówić. Może właśnie dlatego był pośmiewiskiem, rówieśnicy wskazywali go palcami i szeptali. Był inny - mądrzejszy, milczący, wypalony... Był DZIWNY. Właśnie wtedy znienawidził ludzi, gardził swoimi opiekunami, w duchu uważając ich za głupców. Gardził innymi dziećmi, ich zabawami, roześmianymi, rumianymi buźkami. Zaczął nienawidzić i to go doszczętnie zniszczyło. Równocześnie pobyt w domu dziecka czegoś go nauczył - grać, udawać, nigdy nie zdradzać swoich prawdziwych uczuć.
Aktualnie przebywa w Rezydencji, gdzie został wysłany przez swoich opiekunów zaraz po tym, gdy z zabawek należących do innych dzieci stworzył sobie swojego jedynego robo-przyjaciela. Niestety owy wynalazek został zniszczony.
Talent: Geniusz technologiczny - niczym MacGyver potrafi z niczego stworzyć coś. Nie tylko naprawia różne, najróżniejsze sprzęty, ale z łatwością takowe tworzy.
Charakter: Jak każdy posiada dwie strony - tą "na pokaz" i tą "głęboko ukrytą, która tylko czeka by wreszcie się wyrwać", bądź jak kto woli tą "dobrą" i tą "złą".
Zacznijmy więc od "lepszego Anthonego" wystawionego na światło dzienne.
Jeżeli kogokolwiek zapytasz o "Anthonego Burkey'a", to wzruszy ramionami, stwierdzi, że nigdy o takim nie słyszał, albo zaśmieje się pytając na co ci ten chłopak. Nie jest ani popularny, ani rozpoznawalny, wręcz przeciwnie - świadomie trzyma się na uboczu, nie pchając nikomu pod nogi. Sprawia wrażenie zamkniętego w sobie, cichego i na własne życzenie odizolowanego od reszty społeczeństwa. Wiecznie w czyimś cieniu, schowany niczym mysz pod miotłą. Zawsze z nosem w książce, albo śrubokrętem w dłoni. Technologia to jego jedyna miłość, której jest bezgranicznie oddany. Niezbyt rozmowny, niezbyt kontaktowy i niezbyt chętny do jakichkolwiek bliższych znajomości. Nie otwiera się przed nikim, w zasadzie nie opowiada o sobie zbyt wiele. Nikt tak naprawdę nie wie co siedzi mu w głowie...
A siedzi tam naprawdę wiele. Zapewne o wiele więcej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
I tu ujawnia się ta druga natura Anthonego, póki co skrzętnie ukrywana przed resztą świata. Ta "zła" strona pragnąca sławy, bogactwa i władzy. Przede wszystkim tego ostatniego. Wypełniony nienawiścią, zawiścią i wiecznie tłumioną agresją, tylko czekać aż, niczym wulkan, wybuchnie w najmniej odpowiednim momencie i zostawi po sobie wiele, wiele zniszczeń. Uważa "utalentowanych" za lepszych od zwykłych ludzi, ba, wie, że gdyby wszystko odpowiednio rozegrać mogliby objąć panowanie nad tymi "normalnymi". Szaleniec zdolny posunąć się do wszystkiego, bez sumienia, bez umiaru.
Podsumowując - dziwny z niego osobnik. Z jednej strony szara myszka, z drugiej krwiożerczy kot w każdej chwili gotowy do ataku.
Grupa: postrzegacze
Poziom zaawansowania: zaawansowany