Misza żałowała, że nie trafiła do Rezydencji wcześniej. W końcu miała już dwanaście lat i sama twierdziła, że na pewne zachowania pozwolić sobie niestety nie mogła, a i nawet nie chciała, ponieważ, może kiedyś wydawały się być najfajniejszą zabawą dzieciństwa, teraz całkiem jej się nie podobały. Trochę nad tym rozpaczała, niemiło było zaczynać tracić w sobie owe dziecko. Powróćmy jednak do tego, że smutek ją ogarniał kiedy odkrywała takie miejsca jak te. Gdyby była choć trochę młodsza, pewnie dawno zawinęłaby się w te dywany leżące na ziemi, w ukryciu przed mamą i tatą, bo oni już dawno bachora w sobie utracili oraz obawiała się ich krzywych spojrzeń. Albo pełnych troski. Straszny ten ich wzrok był. Dlatego tym razem spojrzawszy na to wszystko, westchnęła tylko na myśl o tym, jakby się bawiła tutaj mając lat pięć, a nie dwanaście i usiadła na jednym z dywanów po turecku co i rusz tykając którąś z roślinek. Najbardziej lubiła się bawić takimi niekochanymi, usychającymi, ale ciężko było takowe znaleźć, kiedy wszędzie kręcili się ludzie od żywiołów.