~o~
Wchodząc do pokoju bezmyślnie zsunąłem buty z nóg, zostawiając je na progu. Nie byłem osobą zbytnio dbającą o czystość i porządek. Właściwie kiedy wokół mnie panował nieład najlepiej mi się myślało. Chaos na zewnątrz sprawiał, że czułem się bardziej uporządkowany w środku, co podnosiło mnie na duchu. Bo tak naprawdę moje życie było jedną wielką rozsypką.
Wiele osób by się ze mną nie zgodziło, w końcu tyle szans ile dał mi los, można jedynie pozazdrościć. Ale jakie to były szanse? Według kogo to były szanse? Dzisiaj, po tym wszystkim co mnie spotkało, nazwałbym to jedynie pięknymi wabikami ciągnącymi mnie na dno. Takimi światełkami jakie miały ryby głębinowe, by przywołać do siebie inne mniejsze rybki i je bezczelnie pożreć. Życie pożarło również i mnie, tego byłem pewien. Zaświeciło mi przed nosem błyskotkami, ułożyło białą linię i czekało aż tuszę jej torem. Wciągnę.
Przycisnąłem ręce do głowy mierzwiąc swoje włosy. Nie wolno mi było myśleć o białych liniach. Ogólnie nie wolno było mi było myśleć o podłych rzeczach, bo to prowadziło do jednego: użalania się nad sobą.
A ja wcale nie chciałem być żałosnym. Całym sobą pragnąłem być po prostu normalny. Odciąć się od przeszłości i skupić się na tym co miałem. Co było przede mną. Chciałem zwyczajnego życia, zwyczajnych problemów.
Walnąłem się na swoje niezaścielone łóżko i spojrzałem w sufit.
Nie, zwyczajnych problemów również nie chciałem. Wydawało mi się tylko, bo kiedy do mnie dotarły zaczynał się cyrk.
Przecież było mi dobrze z Bell. Kiedy postanowiłem zrobić pierwszy krok zamieniając naszą przyjaźń w coś więcej, okropnie się wahałem, ale później ani przez sekundę nie żałowałem. Nie było czego. Niesamowicie się czułem mogąc przytulić się do niej nie czując skrępowania z tego powodu, że przekraczam linie przyjaciel-przyjaciółka. Miło było móc spoglądać w jej ciemne oczy przez długie sekundy, a potem delikatnie ją pocałować. Trzymać za rękę. Nawet, kurwa, zatańczyć do spokojnej melodii. Bo przecież na nic więcej nie było mnie stać. Nie, nie fizycznie. Psychiczna blokada powstrzymywała mnie od jeszcze większego pogłębienia naszej relacji. Ale Bell nie wydawała się z tego powodu wcale zła. Ona również nie była gotowa i było to widać. Pasowaliśmy do siebie. Było mi z nią cholernie dobrze.
Więc dlaczego Inka?
To pytanie nie do końca miało sens, a czasem było tego sensu aż za dużo. Zależy z której strony patrzeć i w jakim humorze. Ech, ale ile stron i ile humorów można było mieć w ciągu jednego dnia? Nawet nie całego? Przecież to dziś rano po raz pierwszy zamieniłem z nią parę słów. Nie było to dawno. Słowa nie były znaczące. A jednak. Pytanie powstało.
Obróciłem się na brzuch i spojrzałem na stolik nocny. Stało na nim zdjęcie uśmiechniętej Bell zasłonięte butelką z wodą mineralną. Przesunąłem ją by lepiej ujrzeć zdjęcie. Wcale to nie poprawiło mojej sytuacji.
Za cholerę nie wiedziałem o co mi chodziło.
Poczułem swędzenie w plecach. Kurwa, jeszcze tego brakowało. Podniosłem się z pozycji leżącej i spuściłem nogi na podłogę. Ściągnąłem koszulkę, a po chwili dał się słyszeć znajomy odgłos. Coś pomiędzy dzwoneczkami, cymbałkami, a harfą. Trudno było określić. No chyba, że zdobyłbym się na odwagę i porównałbym to do jakiejś melodii z bajki, ale nie miałem dzisiaj na to humoru. W każdym razie dźwięk ten towarzyszył niczemu innemu jak rozkładaniu skrzydeł. Zatrzepotałem nimi dwa razy rozrzucając pył na całe łóżko. Znów będzie wyglądało jak uwalone w brokacie, ale co poradzić. Z rozłożonymi skrzydłami czułem, że oddycham. Jakbym miał dwa razy większe płuca. Powietrze przypominało te po burzy. Świetne uczucie.
Ale równie mało pomocne co cała reszta rzeczy. Nic nie było w stanie odpowiedzieć na dręczące mnie pytania.
Wiele osób dowiadując się jaki mam talent, wybucha śmiechem. Przyznaję sam bym wybuchł. Bo na pierwszy rzut oka wydaje się to okropnie śmieszne. Facet-wróżka. Jeżeli szukać odpowiednika w normalnym świecie to pewnie byłbym baletnicą. Ale nie, byłem wróżkiem. Pierwsze skojarzenie z wróżkami? Zęby. Tak, dobre skojarzenie. Zabierają zęby, podkładają kasę. Jednak muszę rozwiać wasze nadzieje, mało mnie interesowały wasze siekacze. Chociaż przyznaję, przy kasie byłem. Kolejne skojarzenie z wróżkami – diadem i różdżka. Tego też aktualnie nie byłem w posiadaniu. Choć przyznaję raz zdarzyło mi się przymierzyć takie cudo kiedy w serialu poznałem fikcyjną wenezuelska księżniczkę. Ale to była atrapa. A spełnianie życzeń? Nie, tego też niestety nie potrafiłem zrobić, chociaż… chrześniaków jeszcze nie miałem. A to chyba na nich głównie działa wróżkowa magia. Pozostały więc tylko dwa atrybuty wróżek, które sobie wykształciłem. Skrzydła i magiczny pył. Skrzydła pomagały mi oddychać i latać. Pył pomagał innym robić to samo. Czy było mi to w stanie dzisiaj pomóc? Raczej nie sądzę.
Siedziałem w tej pozycji, z rozłożonymi skrzydłami, dobre parę chwil. Cieszyłem się, że miałem pokój jedynie dla siebie, bo Einara gdzieś wywiało. Choć właściwie nie miałbym nic przeciwko gdyby się pojawił. Może nawet zdołałbym go podręczyć jakimiś czysto teoretycznymi pytaniami? Czasami dobrze było z nim sobie pogadać. Moim zdaniem posiadał świeże spojrzenie na świat, co bywało pomocne.
A pomoc w tej chwili na serio była mi potrzebna. Jeżeli nie odnalazłbym jej w innej osobie zapewne próbowałbym odnaleźć w czym innym. A to nie było dobre dla mojego pół rocznego stanu. Czystego stanu.
~o~