O ile dobrze kojarzyłem nie istniały jeszcze takie dzieci, przy których czułbym się w obowiązku odbierać je z przedszkola, więc jedyne co w tej chwili mogłem zrobić, w sensie kiedy o nich usłyszałem, to zajebiście głupia mina.
- Dzieci..? - powtórzyłem za Happy. Niby coś mi tam świtało, że nie mówi na poważnie, ale dzisiaj (a raczej w tym miesiącu) miałem jakiś zamuł, że żebym wyczuł u kogoś sarkazm potrzebowałbym jakiegoś anioła stróża, z tablicami informacyjnymi w razie czego. Ale go nie miałem. Więc na serio spróbowałem myśleć, kiedy Happy mi tak wspaniałomyślnie to podpowiedziała. Próbowanie nie zmieniało jednak faktu, że mi zwyczajnie nie wychodziło. Pokazałem pewnie cały arsenał głupich min, bo Happy w końcu się nade mną zlitowała i podała mi odpowiedź na tacy. - Telefon! Nie mogłaś tak od razu! Zostawiłem go w pokoju na kaloryferze, by sie wysuszył. Bo się utopił. A wiesz, że rodzice powiedzieli, że więcej nie dostanę nowego jak zmoczę tego. W sumie mam nadzieję, że się tam spali, bo podkręciłem na maksa. - Geniusz zła, hehehe.
Jak dla mnie to nie musieliśmy iść. Wystarczyło, że znalazłem się z dala od pijawek. Jeszcze raz, Hap, dzięki!
- Bambusa. Wczoraj - odpowiedziałem dumny jak paw. No bo przecież co będę kłamał, jak można równie dobrze się pochwalić. Dla siostry. I dla całej reszty, nie ważne czy ich znałem czy nie. - Ta druga jest pojebana.