Saturn był spokojny. Tolerancyjny. Wyrozumiały. Miał, kurwa, tonę cierpliwości. Nie wiedział skąd. Ale była. Nigdy by się tego po sobie nie spodziewał. Ale była. Jowisz też by się po nim nie spodziewał. Ani Merkury, Venus, Earth, Mars, Neptun, Uran. Pluton też zdecydowanie nie, ale on nie żył więc jego opinia nie była raczej istotna. (Na marginesie Saturn nadal nie potrafi wymienić po kolei imion rodzeństwa). Może Fangora by się spodziewała, ale ona zawsze patrzyła na świat inaczej niż przeciętny człowiek. W każdym razie każda cierpliwość (a zwłaszcza taka niepewna jak u Saturna) się kiedyś kończy. W tym przypadku skończyła się kiedy Saturn przez przypadek wyszedł na spacer. (On chodził na spacery tylko przez przypadki). (Bo nieprzypadkowo jedynie wykurwiał z domu, bo miał tak wyjebane już na wszystkich). (Ludzi naprawdę trudno jest zmienić, nawet po prawie dwudziestu latach małżeństwa). (Przynajmniej Saturna).
Chyba przesadzam z nawiasami.
Przechodząc jednak do tematu.
Saturn w ciężkich buciorach szedł przez korytarz i warczał na każdego napotkanego młodziaka. Przy czym warczenie to należy traktować dosłownie, bo nawet jeżeli Saturn miał ludzką postać to nadal gdzieś w głębi pozostawał wilkiem. Żądnym krwi wilkiem. Tym razem ta krew należała do różowowłosej wariatki bez piątej klepki.
Nagle drzwi do jej gabinetu otworzyły się z głośnym hukiem. Ale bez pukania.
-
Pinky! - zagrzmiał Saturn na progu. Nie lubił wypowiadać jej imienia na głos bo było durne. Ale że nie pamiętał nazwiska (ani normalnego imienia) to nie miał wyjścia. W ogóle cud, że pamiętał w ogóle i to! (Chociaż trudno jest nie pamiętać tak charakterystycznego przezwiska). -
Twój - wskazał na nią paluchem -
podopieczny. - Brzmiało to jak koniec wypowiedzi, ale to tylko zmyłka czasowa, z wykorzystaniem morderczego spojrzenia. -
Widziałem go - oznajmił jeszcze groźniej, o ile to możliwe. Ale co złego w widzeniu? -
W lesie. - Aaa, las jest zły. Nie od dziś wiadomo. Ale to nadal nie powód tak poważnego wkurwa. -
Jak szczał. - No i jasne.